Narada
Cisza trwała nieprzerwanie, jakby każdy z obecnych
obawiał się ją spłoszyć choćby drgnieniem ręki czy mrugnięciem powieki.
Powietrze stało się jakby cięższe. Silny blask zaglądającego w okno słońca przygasł nieco.
– Wybraniec, istotnie… – odezwał się wreszcie książę
Niestrin-Lidurienow, pogrążony, zdawało się, w jakiejś szczególnej zadumie. –
Napijesz się herbaty, Milu? – zaproponował nagle. – A może skosztujesz
konfitur? Zapewniam cię, moja droga, że są wyśmienite.
Mila wydęła wargi.
– Drogi mój kuzynie, ja przybyłam mówić o sprawach
stokroć ważniejszych – odparła z godnością, nachmurzona, marszcząc lekko
zadarty nosek. – Ale konfiturek, owszem, nie odmówię. Znasz mnie i wiesz
dobrze, że nie zdołam się oprzeć.
Jej zarumieniona, pociągła twarz wypogodziła się w
mgnieniu oka. Zielone tęczówki błysnęły chytrze. Pełne, czerwone usta
rozchyliły się nieznacznie w jakimś szelmowskim półuśmiechu.
Poprawiła odrobinę falbaniasty rękawek lekkiej bordowej sukni, po czym z niebywałą gracją opadła łagodnie na miękkie siedzenie
jednego z opływowych książęcych foteli i zanurzyła maleńką srebrną łyżeczkę w
szkarłatnej masie. W jednej chwili wiśniowa słodycz, przesycona delikatnym
kwaskowym posmakiem, rozlała się przyjemnie po podniebieniu.
Rozkoszne doznanie powiodło ją znów ku
najradośniejszym, choć porwanym już w strzępy przez nieubłagany czas,
wspomnieniom dzieciństwa; ku pałacowym komnatom, zawsze pełnym tak
fascynujących tajemnic, ukrytych zakamarków, przedmiotów niewiadomego przeznaczenia,
a nade wszystko tak różnych, tak niezmiernie interesujących ludzi. Ot, choćby
ci groźni panowie pilnujący, by nikt nie skrzywdził mamy i taty. Albo
rozchichotane pokojówki, czasami opowiadające sobie szeptem takie rzeczy,
którymi później, o ile się niczego nie przekręciło, można było zabawnie
przestraszyć kochaną starą nianię, a nawet rozgniewać samą mamusię. Widywało
się też tu i ówdzie kamerdynerów, ogrodników czy zrzędliwą, grubą kucharkę,
jeśli się udało zakraść do kuchni. Od czasu do czasu pojawiła się jakaś ważna
księżna albo hrabia, przewijali się gdzieniegdzie dygnitarze dworscy,
zagraniczni dyplomaci, dostojnicy różnorakiej maści oraz magowie, ale na uwagę
zasługiwali jedynie ci ostatni, o ile tylko umieli pokazywać śmieszne sztuczki
lub wyczarowywać cukierki. Wszelako królewna Mila, na podstawie
wielomiesięcznych obserwacji, mogła orzec z niezachwianą pewnością, w
najwyższym stopniu zdegustowana, że większość takich rzeczy w ogóle nie
potrafi.
Zabawy w pałacu, owszem, wydawały się z początku
niesłychanie ciekawe, lecz w rzeczywistości szybko się nudziły. Zwykle nie było
się zresztą z kim bawić, bo starsza królewna, Oridiena, jeśli nie uczyła się
arytmetyki, tańca czy innej, równie bezsensownej, rzeczy, na całe dnie
tonęła w książkach z baśniami. Schodziła tylko na posiłki i wtedy można ją było
czasem kopnąć pod stołem, ot tak, żeby coś się działo.
Nie należy jednak wyciągać z owego, trzeba przyznać,
nieładnego zachowania zbyt pochopnych wniosków. Mila kochała starszą siostrę
bezgranicznie. Kiedy bardzo jej się nudziło, Orieńka czytała jej książki,
czesała przed oprawionym w srebro zwierciadłem, pozwalała stroić się w swoje
sukienki albo oglądać zawartość wysadzanych drogimi kamieniami puzderek, równo
poukładanych na smukłej toaletce, które w wyściełanych wnętrzach kryły moc
tęczowych klejnotów, szylkretowych grzebyków, złotych broszek i jedwabnych
wstążek we wszelkich chyba kolorach świata.
To wszystko było oczywiście niezmiernie zajmujące, ale
prawdziwa uciecha, prawdziwa szaleńcza radość nadciągała wraz ze skowronkami i
pierwszymi ciepłymi dniami, kiedy można już było całe dnie spędzać w
ogrodzie, ganiając motyle między klombami, z których pięły się już ku czystemu
niebu soczyste, zielone pędy, czy też płosząc stadka śnieżnobiałych gołębi, podrywających
się zawsze z zabawnym furkotem albo skacząc przez kałuże, kiedy niania drzemała
na ławce. W powietrzu unosił się świeży, wilgotny zapach wiosny, niesforny
wietrzyk myszkował wśród usianych lepkimi pączkami gałązek, słońce przyjemnie
grzało twarz, malując jasne piegi na zadartym nosku, a perlący się w złocistych
promieniach strumień szemrał łagodnie pod łukowatym, drewnianym mostkiem,
mieszając się z dziarską muzyką radosnego ptasiego ćwierkania.
Ileż dziecięcej ekscytacji budził wtedy długi ryjek
zaspanego jeża wyglądający spod krzewu albo śliska, nakrapiana żabka, która
czmychnęła nagle spod nóg i za którą nie można było nie rzucić się w pogoń, a
potem, w przypadku triumfu, włożyć za kołnierz sukni jednej z tych najbardziej
zarozumiałych dam dworu towarzyszących mamie w popołudniowych spacerach.
Nawet Orieńka odrywała się wówczas od swoich książek,
wkładała mantylkę i wychodziła na zalane słońcem alejki pałacowego ogrodu.
Spacerowała wolno, wyraźnie zamyślona, z twarzą skrytą w cieniu ażurowej parasolki,
powtarzając niekiedy szeptem wyszukane wersy starożytnych poematów albo strofy
sonetów miłosnych, być może jej własnych, któż to mógł wiedzieć…
Kiedy tylko udało się Mili wypatrzyć jej drobną
sylwetkę gdzieś wśród zadbanych klombów, na deskach łukowatego mostka lub w
altance zieleniącej się między rozłożystymi grabami, biegła ku niej na przełaj,
czyniąc nierzadko spustoszenie wśród nieśmiało wschodzących irysów, by spędzić
resztę dnia w jej towarzystwie. Zdarzało się wówczas młodszej królewnie nakłonić
siostrę do szalonej gonitwy po ogrodzie, wśród pisków, śmiechów i pokrzykiwań,
częściej jednak siadała obok niej, by posłuchać nowej baśni, a czasem wsuwała
ciepłą rączkę w jej dłoń i szły obie w milczeniu, mrużąc zielone oczy przed
blaskiem słonecznych promieni.
Prawdę mówiąc, Mila była silniej związana z Oridieną
niż z matką czy tym bardziej ojcem, frycyjskim księciem, najmłodszym synem
tamtejszego króla, obecnie schorowanego i zastępowanego przez swą drugą żonę,
królową-regentkę.
O, nie zamierzam tu bynajmniej szczegółowo kreślić
rodowodu norieńskiej pary królewskiej, rysować rozległego drzewa
genealogicznego ani wyjaśniać zawiłości licznych pokrewieństw między dynastiami
panującymi na kontynencie gerdyjskim. Dość powiedzieć, że małżeństwo rodziców
księżniczki Miladieny zostało zawarte z racji politycznych, co jednak nie
przeszkodziło wykiełkować nieśmiałemu z początku między nimi uczuciu, które z
czasem zapuściło korzenie tak głęboko w ich dojrzewających sercach, że nie
sposób już było go stamtąd wyrwać…
– Wybrańca – przypomniała królewnie rudowłosa Eldis,
sadowiąc się z przeciwnej strony okrągłego, szklanego stolika na srebrnych nóżkach.
Mila spojrzała jej w oczy. Milczała czas jakiś, chcąc
wywołać atmosferę dostatecznej grozy, po czym, spuściwszy wzrok, odezwała się
tajemniczo swoim czystym altem, tak jednak cicho, że stojący nieco dalej
mężczyźni musieli się zbliżyć, żeby rozróżnić poszczególne słowa:
– To prawda, moi drodzy. Straszne nieszczęście spadnie
wkrótce na nasz kraj, to pewne. Wyrok podpisano dwa dni temu, w miasteczku
Kolgi, choć nazwa ta zapewne niewiele wam jeszcze mówi. Kat uniósł topór i czeka na
dogodny moment. – Urwała. Podparła rękami brodę, jakby namyślając się nad
czymś. – Kolgi znajduje się w Meddirze – uściśliła po chwili. – Jest to jeden z
krajów, które dwa dni temu podpisały kolgijski pakt. Meddir… Arkendar… I
Cesarstwo Nubimii… Oto są przyczyny naszego tu dzisiaj spotkania.
Powiodła uważnym wzrokiem po obecnych, którzy zajęli
byli miejsca wokół szklanego stolika. Na twarzach obu panów malował się
ostrożny sceptycyzm, kuzyn Ariesim zdawał się dodatkowo zakłopotany i czymś
jakby zawstydzony, zaś Eldis patrzyła jej wciąż prosto w oczy, uprzejmym
uśmiechem zachęcając do kontynuacji.
– Nie można tracić czasu, kochani. – Mila podniosła
głos, odrzucając z brzękiem łyżeczkę na pusty talerzyk. – Topór już dawno jest
naostrzony. Czeka tylko na odpowiednią chwilę. – Oczy znów błysnęły jej
niebezpiecznie. – Itia! Zobacz, czy ktoś nie podsłuchuje. Rozejrzyj się dobrze.
Nie? Wszystko w porządku? Dobrze więc…
– Chwileczkę, Milu – wpadł jej w słowo książę
Niestrin-Lidurienow. Odstawił na szklany blat pustą filiżankę. – Chcesz
powiedzieć, jak mniemam, że owe trzy kraje, to znaczy Meddir, Arkendar i
Nubimia, podpisały w tym mieście…
– Kolgi.
– Tak, dziękuję. Podpisały w Kolgi porozumienie
dotyczące wspólnego ataku na Norien, czy tak?
Eldis zerknęła na swego mistrza, który wydawał się
nieco bledszy niż zwykle.
Księżniczka Miladiena poważnie skinęła głową.
– To właśnie chciałam oznajmić – odparła zniżonym głosem.
– Trójgłowy smok już czai się w ciemnościach. Żółte ślepia błyszczą żądzą
mordu, władzy i nieprzebranych bogactw, jakie spodziewa się u nas znaleźć.
Ariesim Niestrin-Lidurienow zmarszczył czoło.
– A wiadomo to z…? – Uniósł brew, patrząc na kuzynkę
wyczekująco.
Mila zamrugała, opadając, zdumiona, na oparcie fotela.
– Czyżbym zapomniała ci powiedzieć? – wyraziła okropne
przypuszczenie. – Czy naprawdę mogłam być aż tak…? – Pokręciła głową z
niedowierzaniem. – Proszę zatem o wybaczenie, drogi kuzynie…
Książę znów jej przerwał:
– Ależ nie kłopocz się o to, moja droga. Pamiętam, że
mówiłaś o gwiazdach, kartach, przepowiedniach i wyznaczonych do wielkich czynów
chłopcach, ale miałem nadzieję, że, przynajmniej w części, się przesłyszałem…
– Nie przesłyszałeś się, Aria. – Mila wyszczerzyła
ząbki, niezmiernie z siebie zadowolona.
– W takim razie tuszę, iż istnieje jakieś naukowe
uzasadnienie konieczności odnalezienia owego, jak się raczyłaś wyrazić,
Wybrańca.
„Choć prawdopodobnie sam siebie okłamuję” dodał w
duchu, a królewna radośnie potwierdziła jego obawy.
– Nie ma czasu do stracenia, kochani. – Energicznie
klepnęła się opalonymi nieco dłońmi po udach. – Obecny tu Ferild sei Larsen Kan
– skinęła z szacunkiem głową w stronę czarodzieja – doktor nauk magicznych,
członek Stowarzyszenia Wróżbitów i Jasnowidzów Nardylskiej Akademii Magicznej,
mam nadzieję, że niczego nie przekręciłam, ów więc człowiek, siedzący tu dziś
między nami, wraz ze swoją… hmm… asystentką, jak sądzę… zgodził się objąć pieczę
nad magiczną stroną naszego przedsięwzięcia. Na siebie zaś postanowiłam wziąć
obowiązek przewodniczenia naszej drużynie oraz organizację jej działań… Itia
przyda się do zadań wymagających użycia siły, gdyż, niestety, przyjaciele, i
takie przeszkody los może postawić na naszej chlubnej drodze. Jesteśmy więc,
jak widać, doskonale przygotowani. Brakuje nam jedynie kogoś, kto na nasze
poszukiwania wyłoży odpowiednie fundusze…
Jej smętny wzrok zawisł w tym momencie na księciu,
który dopiero po chwili zorientował się, czego się od niego oczekuje. Poruszył
się nerwowo w fotelu.
– Nie mówisz tego poważnie, droga kuzynko. – Próbował
potraktować to lekko, jak niezobowiązującą, żartobliwą wręcz, propozycję, ale
utkwione w nim ponure spojrzenie kocich oczu Mili sprawiło, że uprzejmy uśmiech
ulotnił się bez śladu z jego twarzy.
– Mam nadzieję, kuzynie, że zmienisz zdanie, kiedy
wysłuchasz tego, co mamy ci do powiedzenia – rzekła stanowczo. – Byłby pan
łaskaw, doktorze Kan, zapoznać księcia z treścią przepowiedni, którą raczył pan
przekazać mojej matce wczoraj wieczorem?
Ferild odchrząknął i z przesadną starannością poprawił
zawiązany pod szyją fular.
– Wasza Wysokość – rzekł po chwili cicho, nie patrząc
na nikogo, z jakimś bladym uśmiechem błąkającym się na wąskich wargach. –
Sądziłem dotąd, że na przekazaniu słów przepowiedni moja rola w owym
przedsięwzięciu się… hmm… w gruncie rzeczy… kończy… Naturalnie, gotów jestem
uczynić wszystko co w mojej mocy, by dostarczyć wam niezbędnych informacji,
udostępnić wyniki własnych badań, jednak… nie mogę się oprzeć wrażeniu, że
spodziewacie się po mnie, pani, czegoś, co zapewne przerasta moje możliwości…
– Ależ, Ferildzie sei Larsen, na cóż ta skromność? –
zaprzeczył żywo książę Niestrin-Lidurienow. – Jestem pewien, że poradzi pan
sobie doskonale ze wszystkim, czego księżniczka Miladiena od pana zażąda. W
istocie, podziwiam pana za to. Sam, naturalnie, zrobiłbym dla niej to samo na
pańskim miejscu, lecz los nie obdarzył mnie tak wybitnym magicznym talentem,
nad czym szczerze ubolewam. – W jego niebieskich oczach zabłysły iskierki
samozadowolenia. – Zatem… cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć panu
powodzenia w tej niebezpiecznej, choć niewątpliwie doniosłej, misji…
– Proszę sobie oszczędzić kpin, mości książę –
rzekł ponuro Ferild. – Doceniam pański przedni dowcip, z żalem muszę jednak
pozostać przy swoim stanowisku. Wasza Wysokość – zwrócił się ponownie do
królewny – w każdej chwili gotów jestem służyć wam radą, przekazać treść
wszelkich przepowiedni, jakie tylko uda mi się poznać. Raczcie jednak nie
wymagać ode mnie podjęcia walki z trzema wielkimi mocarstwami w obronie kraju,
który wszak nie jest moją ojczyzną…
– Który mimo to gości wielmożnego pana już ładnych
parę lat – dopowiedział donośny męski głos, w którym gniew mieszał się z zimną
pogardą. Itier Pietrinow, królewski gwardzista, stał wciąż obok drzwi,
wyprostowany, zdawałoby się głuchy na wszystko, co się obok niego dokonuje,
obojętny na wszelkie twierdzenia, ustalenia i aluzje, lecz w jego czarnych jak
węgiel oczach tliło się jakieś nieodgadnione, własne, niezłomne rozstrzygnięcie.
Itier Pietrinow był mężczyzną lat dwudziestu sześciu,
smukłej budowy, o dość wąskich ramionach i szczupłych dłoniach, skrzętnie
skrywających prawdę o jego ogromnej sile. Twarz miał pociągłą, ogorzałą, nie
można było powiedzieć, że brzydką, lecz w pewien sposób odpychającą ze względu
na swój wrogi, drapieżny wręcz, a jednak nader dumny, pełen wyższości wyraz.
Mimo wrażenia pewnej nieuchwytnej dzikości, jakie na pierwszy rzut oka
sprawiał, jego mundur błyszczał nieskazitelną schludnością, ciężkie buty lśniły
jak lustro, zaś wypolerowana z najwyższą dbałością stalowa pochwa jego szabli odbijała wpadające przez okno ukośne promienie czerwieniejącego słońca. Pietrinow nosił krótkie włosy, starannie przystrzyżony wąsik, a
w jego sztywnych, skrupulatnie ociosanych przez morderczą musztrę ruchach
wprawne oko dostrzegało wszelako coś miękkiego, delikatnego, niemalże
nieśmiałego.
Eldis przyjrzała mu się uważnie. Zdawało jej się, nie
wiedzieć czemu, że ten człowiek musi mieć niezmiernie interesującą naturę.
Zdawało jej się, nie wiedzieć czemu, że każdy tak nieprzystępny, wyraźnie
oziębły człowiek musi mieć niezmiernie interesującą naturę.
Ferild sei Larsen był, mimo wszystko, innego zdania.
Przymrużył swoje różnobarwne oczy, świdrując nimi przez chwilę bezczelnego
strażnika. Chciał coś odrzec, ale uprzedziła go księżniczka Miladiena:
– Nic nie mów, Itia – poprosiła, starając się
powstrzymać westchnienie rezygnacji. Jej zgaszony wzrok błądził bez celu po
zawiłych wzorach wyhaftowanych czarną nicią na długiej spódnicy, palce zacisnęły się na
jedwabnych fałdach. – Wybaczcie, panowie, powtórzę raz jeszcze, bo, być może,
ktoś czegoś nie zrozumiał. Norien jest dziś jednym z niewielu bezpiecznych
miejsc na kontynencie gerdyjskim. Wiadomo było, że ten stan rzeczy nie potrwa
długo i właśnie teraz nadeszła owa chwila grozy. Trzy mocarstwa sprzysięgły się
przeciwko nam, zechciejcie to sobie, panowie, wyobrazić. Trzy ogromne,
krwiożercze bestie wytropiły w gęstwinie szlachetną łanię i wlepiają w nią
chciwe jej życiodajnej siły ślepia. Nadchodzą, moi panowie. Są coraz bliżej.
Stąpanie ich potężnych łap głuszy leśne runo, ślina kapie z żarłocznych pysków.
A łania, panowie, wpatrzona w słońce, zasłuchana w śpiew wiatru, nic nie
słyszy, nic nie widzi. Moi drodzy, ona padnie od jednego uderzenia. Co mówię!
Zlęknie się ryku samego i wpadnie w obłęd. Oszaleje z trwogi, kiedy pierzchną
jej ostatni obrońcy. Panowie, skoro tacy mężowie jak wy lękają się zaledwie
pomruku, któż ją obroni przed kłami i pazurami?
Podniosła nagle głowę, zerwała się z miejsca i
przypadła do okna wychodzącego na pogrążającą się leniwie w wieczornym mroku ulicę. Na ciemniejącym niebie płonęła szkarłatna łuna. W dole, wzdłuż zadbanej brukowanej drogi, w wątłym
świetle latarni wił się żwawo barwny wąż rozchichotanych par upojonych winem i
sztuką. Wirowały kosztowne parasolki, białe rękawiczki błądziły po białych
szyjach i dekoltach, miękkie pióra przy kapeluszach drżały nieznacznie.
Królewna roześmiała się dźwięcznie, swobodnie, jakby
właśnie udało się jej zrzucić z duszy jakiś ogromny ciężar.
– Darujcie, panowie – powiedziała przepraszająco,
starając się opanować niespodziewaną wesołość. – Nie umiem tworzyć na
poczekaniu zgrabnych metafor. Darujcie, nie powinnam była was męczyć. Itieńka,
czas na nas. Proszę was, kochani, nie złośćcie się na mnie. Nie szukajcie
Wybrańca. Zapomnijcie o wszystkim albo potraktujcie to jak ciekawą,
niezobowiązującą konwersację. Do zobaczenia, rychłego, miejmy nadzieję. Dziękuję
za wyborne konfitury i herbatę, kuzynie. Bawiłam się doprawdy wyśmienicie.
Życzę wszystkim miłego wieczoru. Chodźmy, Itia, czas na nas.
Posłała obecnym jeszcze jeden przepraszający uśmiech,
po czym, nie czekając kamerdynera, wyszła na korytarz, gdzie wkrótce ucichł
szelest jej jedwabnej sukni i rytmiczny stukot obcasików.
Ferild postąpił dwa kroki, by stanąć u boku
Niestrina-Lidurienowa, podobnie jak on nie spuszczając wzroku z drzwi, za
którymi zniknęła. Przez dłuższy czas panowała niczym niezmącona cisza.
– Zrobi to, jak sądzę – odezwał się wreszcie Ferild
sei Larsen doskonale opanowanym tonem.
– O, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości,
doktorze – odparł równie spokojnie książę.
3 komentarze:
O, widzę, że i Ty spakowałaś walizki i wyniosłaś się z Onetu... Ja też się nad tym właśnie zastanawiam. Cóż, tutaj przynajmniej komentarze będzie się dało bezproblemowo dodawać, długo próbowałam skomentować Twoje rozdziały na poprzednim blogu, ale się po prostu nie dało. Tak więc przeczytam raz jeszcze i wypowiem się należycie. ;)
Tymczasem zapraszam na dwie najnowsze części na moim blogu (taaa, najnowsze - poprzednia była ponad miesiąc temu).
Pozdrawiam!
Tak, jestem z południa( podkarapacie, Rzeszów). Owszem, tu mówi się troszkę inaczej. Gwary jako takiej nie mamy, Jak to mój kuzyn powiedział ? My zaciągamy, mówimy takim ... śpiewanym głosem, a końcówki wyrazów idą troszkę w góre ( chodzi o dźwięk )
PS. Przepraszam, że nie przeczytałam twojego opowiadania, na pewno to zrobię, wyznaję taką zasadę, ty czytasz moje bazgroły, ja twoje :D A teraz wybacz, druga połowa się zaczyna :P
PS.2. Wejdź jeszcze na moje pozostałe, może akuratnie ci się spodobają. A jak nie, to napisz o tym w komentarzu :*
Podoba mi się styl, szczególnie wspomnienia królewny. Trójgłowy smok też fajny - nagle mi się zaczyna to kojarzyć z rozbiorami Polski, a nie z Rosją...
Prześlij komentarz